Wszyscy mają, muszę mieć i ja! Instagram to ZUO, człowiek napatrzy się na hurtowe ilości rozmaitych cudów, a potem rosną w nim chciejstwa. Moje chciejstwo właściwie nieśmiało kiełkowało od dość dawna, Instagram stał się dla niego znakomitym, pardon my French, nawozem. Sprawa Mini Me była właściwie przesądzona.
Wiedziałam, jakie mają być podstawowe założenia. Jasna cera, brak wyszczerzu, brązowe włosy, mtm curvy. No niby prosto. Wiedziałam na przykład, że dawczynią ciała będzie jakaś mtm Truskawka. Ale skąd wziąć łeb??? Fajną buźkę ma Mackie Pretty in plaid, ale karnacja za ciemna. Nie pasi.
A kandydatka na stanie się mną leżała cichutko w pudełku i czekała. Poniżej jej jedyne zachowane zdjęcie, w wersji prawie oryginalnej, jeno fryz lekko zmieniony. Tak, Kayla-Azjatka mtm. Mój ukochany mold. Blady i niewyszczerzony. Fajna była, lubiłam ją, tylko krzywe oko mnie drażniło. Więc po jakimś czasie oddała swe ciało (jakkolwiek to nie brzmi) Fiołkowi, szarej eminencji w mojej kolekcji.
Wszystkie poniższe zdjęcia robione są telefonem, w warunkach rozmaitych, co w porównaniu z aparatem daje efekt niewiele lepszy od kartofla, ale dla celów dowodowych wystarczą. Część z nich publikowałam już na Instagramie, część po raz pierwszy widzi światło dzienne. ;)
I jak już wiedziałam, kto straci twarz, to jeszcze ktoś musiał stracić włosy. Bo nie chciało mi się szukać idealnego odcienia, skoro dawczynię miałam na wyciągnięcie ręki. Ostrzygłam MEGARĘ! Ale zanim się oburzycie, czytajcie dalej.
Megara trafiła do mnie w pakiecie padliny lalkowej, z dużym potencjałem na ooaki. Zaznaczam, że ani "Herkulesa", ani samej bohaterki nie lubię. Ale skoro mi się trafiła, to podjęłam próby ratunkowe. Ciało i twarz miała w dobrym stanie, ale włosy miały postać skudłanego dreda. Czego jednak nie potrafi dokonać wrzątek!
Włosy po czterokrotnym wrzątkowaniu wygładziły się i zaczęły nawet
błyszczeć. Kolor nieco stracił na intensywności, ale ogólnie było korzystnie. Bym je zostawiła, ale ktoś nieżyczliwie wychlastał Megarze całą
grzywę...
Nie obyło się bez przygód, ponieważ albowiem głowa nieszczęśliwie lekko pękła na styku linii czoła i oryginalnego przedziałka, ale udało się przeprowadzić reroot do końca.
Do łba nakładłam wpierw kleju poliwinylowego dP Craft, po zakrzepnięciu dolałam kleju silikonowego tej samej firmy. Nie powinna tego ruszyć ani bomba atomowa, ani stonka amerykańska. Po uzyskaniu fryzury typu "piorun w miotłę strzelił" owinęłam łeb w folię i wetkałam do wrzątku. Pomysł odgapiłam gdzieś w internetach i uważam za dobry, przynajmniej woda nie naleje się do środka. Generalnie unikam moczenia głów lalkowych przy wszelkich operacjach, preferuję suszarkę do włosów lub właśnie owijanie w woreczek.
I wuala, włosy zaczęły współpracować.
A tutaj Mini Me już po przeszczepie ciałka. Cały poniżej prezentowany tercecik powymieniał się ciałkami, taka ciekawostka.
Troszkę przyszczygłam kudełki...
I w końcu nadszedł czas na najważniejszą część operacji, czyli repaint! Usunęłam jej oczy i usta, zostawiając jedynie brwi, bo były świetne.
Repaint był największym wyzwaniem, bo robiłam go farbami akrylowymi, bez używania słynnego Mr SuperCleara i pisadełek wodorozpuszczalnych, więc musiałam być ostrożna. Zaczęłam od lekkiego obrysowania kształtu gałki ocznej ołówkiem, następnie naniosłam pierwsze warstwy farby... wykałaczką.
W tym stanie wygląda się głupio...
A w tym stanie lepiej. Po wykałaczkach przyszedł czas na supercienki pędzelek.
I tak sobie dziubałam, aż wydziubałam! Nawet piegi na policzkach ma. ;) I trochę nieobecny wzrok, jak ja. Oczywiście jest ładniejsza od pierwowzoru, to taka upiększona wersja mnie. ;) Nie po to podejmuję tyle starań, żeby prezentować jakąś gorszą wersję. ;)
Mini Me nie byłaby kompletna bez okularów. Wycięłam je z plastikowej szybki z pudełka od Barbie Extra, ramki pomalowałam złotą farbą akrylową, tą samą, którą wykonywałam piegi, cienie przy oczach, obrączkę i kolczyki Mini Me. Bardzo fajna ta farba, kupiona wieki temu w Lidlu i do tej pory ładnie się sprawuje.
Trochę jeszcze poukładałam grzywę i zaczęłam produkcję jakiegoś odzienia w moim stylu. ;)
A tu zajawka z kolejnego posta, w którym Mini Me buszuje po ogrodzie, ciesząc się świeżo nabytą wolnością.
Będzie o niej jeszcze nie raz i nie dwa! :)
* Jeśli ktoś jest ciekawy, co tak naprawdę stoi krawcowi, to spieszę z wyjaśnieniem, że tytuł jest przekręconą przez Kitę wersją znanego przysłowia. Długo nie mogłam się odśmiać po usłyszeniu tej wersji. A że z przysłowia płynie znana prawda i ma ono idealne zastosowanie do mojego ooaka, to tytuł nie mógł być inny... ;)
Bardzo ciekawa przemiana.
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie fajne w ooakach :)
UsuńFajna Ci wyszła ta mini me.
OdpowiedzUsuńTeż miałam swoją. Piszę - miałam- bo niestety, podczas szaleństw moich kotów (I w czasie mojej nieobecności w domu ) spadła z półki i została pozbawiona głowy. Ja wiem, który to kot! Ja się kiedyś odegram!
Daruj kotu! Szkoda zwierzaka, i tak nie zrozumie, co uczynił. :)
UsuńCzy kot miał poczucie winy?! Miau!!! 🐾🐾
UsuńPrzyznam się, że już szykowałam się do lamentu nad Megarą, ale przyjmuję wyjaśnienie, przyjmuję... Decyzja słuszna. xD
OdpowiedzUsuńMini Me wyszła ekstra. Podziwiam malowanie, ja już się przekonałam, że to nie jest takie proste...
Też się przekonałam, że to nie jest proste, a przecież farby i pędzel nie są mi obce. Nie mam pomysłu na chropowatą teksturę, będącą wynikiem nakładania farby, może problem leży w farbie, bo to były zwykłe akryle do obrazów, a nie jakieś modelarskie. Ale temat ma potencjał, także tego... ;)
UsuńBlogger chyba wywalił ostatnie komentarze, jakie u Ciebie wpisywałam. Może do spamu trafiły...
Już je odnalazłam. ;)
UsuńMini panna maxi radocha, prawda?! Znam to uczucie - pozazdroscilam lalkolubom i tez namasciłam mini me - ale nie mam odwagi, ze sparafrazuje Twe slowa...usunać oczu i ust...
OdpowiedzUsuńA jakie imię przybralo Twe inkoguto?
Maxi radocha, to pewne! :) A imię oficjalnie napisałam w nowym poście. :)
Usuń(bo tak sobie mysle, ze alterego nie musi donaszac po nas (i)mienia...)
OdpowiedzUsuńTwoja barbiowa wersja wygląda naprawdę świetnie. Muszę się w końcu znaleźć czas i hajs by zrobić lalkę na swoje podobieństwo :)
OdpowiedzUsuńNie ma co specjalnie zwlekać, ja się bałam, że umiejętności mi nie wystarczy, a się okazało, że nie jest aż tak trudno. A kosztów nie poniosłam dodatkowych za wiele, tylko nabyta po taniości Truskawka mtm na ciałko, resztę już miałam. To a propos tego krawca... ;)
Usuń