piątek, 31 grudnia 2021

Grudniowa noc, czyli zrobiłam sobie holidaykę

Jako, że jest tuż po Bożym Narodzeniu, zanim przejdę do prezentacji mojego najnowszego i ultrapracochłonnego dzieła, pozwolę sobie pomarudzić w klimacie okołoświątecznym.

Istnieje sobie takie zjawisko, jak Holiday Barbie. Jaki to "holiday", to się człowiek może tylko domyślać, bo producenci, z tego, co wyśledziłam, dość starannie unikali nawiązywania do Bożego Narodzenia, chociaż gdzieniegdzie im się ręka omskła i pojawiła się jakaś bombka czy inny ostrokrzew. Więc coś tam się celebruje, wypuszcza na tę okoliczność wystrojone lale i tak to biznes się kręci. Przyznam, że generalnie panny z tej serii są nawet fajne, choć jak wszędzie, zdarzają się mniej i bardziej udane projekty. Samo nazywanie Bożego Narodzenia jakimiś tajemniczymi "holidayami" zamiast tradycyjnym "Christmas" mierzi mnie strasznie, natomiast staram się podchodzić do całości na zasadzie, że istnieje sobie po prostu seria wypuszczanych co roku lal, wystrojonych w paradne kiece.

No i tak to powoli dochodzę do sedna sprawy - otóż w grudniu zrobiłam sobie sama własną "holidaykę". Została nią Ginger, prześliczna Barbie o moldzie Generation Girl jeszcze sprzed liftu (lofciam!). Za Chiny nie wiem, kim była wedle zamysłu producenta.

Update: dzięki Manguście już wiem! To "Bed Light Magic Barbie 2003", w zestawie z laleczką Kelly/Shelly. (https://vk.com/photo-29352952_343102840)

 Jest śliczna i w pełni zasługuje na najpiękniejsze sukienki. A ta sukienka bardzo mnie wymęczyła, ale chyba warto było. Materiał chodził mi po głowie jeszcze w listopadzie, gdy brałam się za produkcję butów dla płaskostopych Barbie o ciałku pajacyk. Wtedy to miały premierę sandałki, które Ginger założyła do tej sesji. A potem Szuflada ogłosiła wyzwanie grudniowe, powstał prezentowany poniżej outfit, a ja niniejszym go prezentuję w ten ostatni dzień roku.

Przed Państwem "Grudniowa noc". Będzie mrrrrrrroźno!


Strój posiada wiele elementów pełnych blasku: przybranie głowy, w centrum którego jest otoczony koralikami kryształek rivoli, gorset z naszytą szeroką taśmą cyrkoniową, ale najwięcej pracy kosztowała mnie spódnica, naszyta jakąś nieprzyzwoitą ilością koralików wszelkiego autoramentu. Najpierw miało być ich tylko trochę, ale rozpędziłam się i wyszło bardzo na bogato.

                                           



Stroik na głowę jest przyozdobiony prawdziwym SÓJCZYM PIÓREM! Sójek jest u mnie w okolicy zatrzęsienie, ich błękitne piórka na skrzydłach są bajeczne i od dawna o nich marzyłam, no ale przecież nie będę polować na sójki, to sobie tylko po cichu marzyłam, że skoro znajduję w ogrodzie rozmaite piórka pogubione przez ptaki, to i może błękitne sójcze pióro się trafi.

Trafiło się. Całe skrzydło. Bez reszty sójki, drugie skrzydło, jak ustaliłam, zostało znalezione w sąsiednim ogródku. Najprawdopodobniej jakiś kot się zaopiekował rzeczoną sójką. Oszczędzę wam dokładnych opisów pozyskiwania piór ze zmumifikowanego skrzydła. Ja tam nie obrzydzam się zbyt łatwo, ale na przykładzie mojego EM wiem, że nie każdy lubi takie relacje.






Z przyjemnością oplotłam rivoli po dłuuuuuugiej przerwie. Granatowa koronka została również użyta przy obrębieniu sukni i wykonaniu majtów. Spójność designu przede wszystkim. Kolor rivoli nawiązuje do ciepłego płomienia oświetlającego domostwo zagubione w mroźnej, leśnej głuszy.


Taśmę cyrkoniową tej szerokości kupiłam w dużej szpulce razem z paką świeczek. Pewnie miała służyć do ich dekorowania, ja dekorowanych świeczek nie potrzebuję, ale dekorowanych lalek i owszem.



Gorsecik. ^_^ Sporo z nim było roboty, szczególnie dumna jestem z tych wszytych kółeczek, przez które przeciągnięty jest srebrny sznurek. Wyjściowy szablon gorsetu pochodzi ze strony  http://www.molendrix.com/, w przeciwieństwie do gorsetu Mariposy, który sama wyrysowałam, tutaj zaczęłam prace na gotowym wzorze, w myśl zasady, że po co wyważać otwarte drzwi. Zmodyfikowałam tu i ówdzie, najmocniej przy dekolcie, gdzie usunęłam wcięcie, po to, by później wykonać ozdobne zmarszczenie. Zapięcie spódnicy to koraliki Preciosa Twin, robiące za guziki, oraz klasyczne pętelki z nici.

Miliony, miliony koralików. No dobra, może nie miliony, ale wystarczająco dużo, żeby w oczach się mieniło. Starałam się podkreślić koralikami wzór na tkaninie, żeby całość jak najbardziej kojarzyła się z oszronionymi kwiatami na szybie.








Mały offtop - tak właśnie wyglądało moje studio fotograficzne w tym ujęciu. :))))






Sójczych piór nigdy dość!






Poszłam na całość z bogactwem i blaskiem, dorzucając do sesji płomienne labradoryty. Nie do końca udało mi się z ich ustawianiem, nie chciały dobrze leżeć na puszystej ocieplinie imitującej śnieg, ale tu i ówdzie udało mi się złapać blask zorzy polarnej, zaklęty w kamieniu.






Ginger zaczyna prezentować, co ma pod sukienką. :) Buciki NIE SĄ elementem zgłaszanego do wyzwania zestawu, ponieważ były publikowane wcześniej. Założone, bo pasują, nowych nie miałam siły i ochoty robić.


Halka z solidną ilością falban, bo taką kiecę trzeba odpowiednio podeprzeć, koraliki dodają tkaninie ciężaru.

Majtasy. :) Nie wypada w zimie biegać z gołym tyłkiem, jak się fiknie na śliskiej nawierzchni, to przynajmniej wstydu nie ma. Udało mi się odkryć dobry patent na lalkowe gacie.


Po tym nieco roznegliżowanym przerywniku wracamy do zdjęć pełnych wdzięku i godności.



Labradoryt wylądował też na lali w charakterze biżuterii. Nic skomplikowanego, fasetowana łezka zawieszona na srebrnej nici. Przy tak bogatym stroju w kwestii biżuterii postawiłam na prostotę.



Gorsecik raz jeszcze. Naprawdę go lubię.



Backstage. :) Alufolia, spinacze, latarka czołowa, trochę bambetli i nadzorująca pracę Tristen. :)





Za poniższe zdjęcia należą się brawa dla mojej Kity. Tzn. za pomysł. Otóż chciałam do sesji włączyć konia. A ona zaproponowała należącego do jednej z Kitek Nokka. Przez całą sesję słyszałam, że Ginger wygląda bardziej jak Królowa Śniegu niż Elsa. Toteż Nokk jej zdecydowanie pasuje. :)




Nawet dał się dosiąść, skubaniutki!


A tu już rumak, który miał być tym właściwym, czyli mój staruszek Zefir. Jego biel nie jest już pierwszej świeżości, ale trzydziestoletniemu konikowi można to chyba wybaczyć.





Ostatnim gościem sesji jest moja laleczka z dzieciństwa, przechowywana w pudełku z lalkowymi relikwiami Pamela Love od Ocean Toys, nosząca imię Nancy. Trochę przypadkiem to wyszło, ale w sumie jestem zadowolona. Sukienka ma nadrukowane gwiazdki, które kiedyś świeciły w ciemności, taki bajer. Biedulka ma brzydko przebarwioną twarz. Jej ciemnowłosa siostra lepiej znosi upływ czasu...








I tym miłym akcentem kończę prezentację mojej OOAK "holidayki". :)

Strój lalki w składzie: gorset, spódnica, halka, bielizna, przybranie głowy zgłaszam do grudniowego wyzwania kolorystycznego Szuflady:




Zobacz także:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...