Poniższe zdjęcia trochę się odleżały, w tak zwanym międzyczasie śnieg zdążył się roztopić, spadnąć ponownie, znowuż roztopić, Święta minęły, rok się skończył, zaliczyliśmy rodzinne chorowanie z przytupem, ja się zapisałam na kolejne rzeczy wzbogacające w wiedzę, szuram jak dzika po insta i tylko na blogu zaległości. To była fajna sesja, na pierwszym śniegu bieżącej zimy, kiedy zdążyłam dopiero co wykończyć zimowy outfit dla Mini Me.
Skorzystałam z resztek softshellu we wzorki, uszyłam z niego kurtkę o wykroju zbliżonym do rympałowej bluzy, ale z pewnymi modyfikacjami. Jedyny suwak, jaki pasował do kurtki, był niestety nieotwieralny od dołu, więc musiałam sporo się nagimnastykować, by wszyć go jak należy. Czapkę wyszydełkowałam z wełnianej włóczki Schoppel (kocham te kolorki!), botki wygrzebałam z zasobów (jakieś antyki...) i puściłam Mini Me w śnieg. Ze zwierzęciem... ;)
Nadrzewnych zdjęć też nie mogło zabraknąć.
Ta poza to nie wiem, co przedstawia, ale dobre wygląda.
"Śniegu, przybywaj!"
(i przybył, i to niebawem, w ilościach hurtowych...)
Tu zaraz będzie obiecane zwierzęcie!
Tadam! Huragan we własnej, końskiej, nieco wyleniałej osobie.
Mini Me rozpoczyna właśnie poszukiwania kogoś, z kim można obrzucić się śniegiem. Poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem, o czym w następnym odcinku.
Na razie nikogo nie ma, to można zapozować.
I jeszcze raz Huraganek.
W następnym odcinku, który nie wiem, kiedy wstawię, ponieważ albowiem sporo mam na głowie, Mini Me walczy o życie w śniegu!