czwartek, 24 listopada 2022

Gdzie bywam, gdy mnie nie ma?

Bardzo nielalkowo zrobiło się u mnie ostatnimi czasy. Co nie oznacza, że nie jest twórczo, wręcz przeciwnie, że się tak Państwu zwierzę. Przyroda nie lubi próżni, zatem po podjęciu w szczytnym celu postanowienia o nienabywaniu lalek do końca bieżącego roku kalendarzowego, moje siły twórcze skierowały się w stronę tej dziedziny mojego życia, która do tej pory była całkowicie nieobecna na blogu.

To spore niedopatrzenie, bo jakby nie patrzyć, rysowanie i malowanie towarzyszy mi przez większą część życia, niż lalki czy biżuteria, od której ten blog się zaczął. Zatem nadrabiam wszystko na Instagramie i tam można zobaczyć efekty. W październiku miał miejsce Inktober, z jego lokalnymi odmianami, organizowanymi przez sklepy plastyczne i bardzo ostro wzięłam się za temat, może zbyt ostro, gdyż bezduszne algorytmy najprawdopodobniej uznały mnie za spamera i wyłapałam legendarnego shadowbana. No ale jak tu nie wrzucać dzień w dzień tych samych hashtagów, skoro bierze się udział w całomiesięcznej imprezie??? No więc moja widoczność została unicestwiona i musiałam podjąć środki zaradcze. Poderżnęło mi to cokolwiek skrzydła, ale działam dalej.

A teraz przechodzę do tematu zasadniczego, czyli do fotek lalkowych. W zeszłym miesiącu udało mi się w końcu nawiedzić Sabat Krajno, a konkretnie Aleję Miniatur, na którą miałam chrapkę od dłuższego czasu. Przez Inktober nie miałam czasu na szycie, więc Mini Me zwędziła rympałową bluzę koleżance i w niej się lansowała. Ale spodenki ma już swoje własne, całkiem przyzwoicie wyszły. Na wojaże zabrałam też drugą lalkę, ale ona dostanie swój oddzielny post.

No więc pozwiedzała sobie Rzym...

 



 


Nie obyło się bez elementów wspinaczki.

 


 

Jeszcze ciekawiej było umieszczać lalkę w miejscach trudniej dostępnych. W tym celu na ochotnika zgłosił się Elegancki Mężczyzna i z zapałem umieszczał Mini Me tam, gdzie sobie zażyczyłam. Tu właściwie pasowałaby jakaś księżniczka w strojnej sukni, ale nie miałam takiej przy sobie.




Koloseum aż korciło, żeby osobiście zejść do wnętrza, ale się powstrzymałam.


Niagara była świetna!


A Sydney tylko z daleka, przez pamięć o "Gdzie jest Nemo", bo jakoś nieciekawie ulokowane było.

 

Fontanna di Trevi odrobinę niechlujna, na szczęście budynek ładny.


I Paryż, obiekt westchnień moich dzieci, odkąd obejrzały "Ballerinę". Reszta miniatur mogła się schować, jechaliśmy "do Paryża!".








Włos rozwiany, bo nieźle dmuchało, gdybym sama nie związała włosów, miałabym na głowie jeszcze większą miotłę, niż lalka.


Przy Bramie Brandenburskiej po prostu MUSIAŁAM wsadzić Mini Me na te koniki!





Zamek Neuschwanstein urzekł mnie tym dziedzińcem, na którym Mini Me mogła powyglądać zza winkla.




A tu Londyn i Paryż na jednej fotce! :D

Nie sprawdziłam w opisie, ale to musiało być London Eye! A przy tej budowli nie mogę pozbyć się skojarzeń z "Sierżantem Cuffem"... :D Prawdziwa perełka, część druga niemal równie cudowna, trzecią można sobie darować, niestety, ale jedynka po prostu wymiata!


Tutaj Elegancki Mężczyzna zaofiarował się, że upozuje lalkę na dole, żebym mogła zrobić zdjęcia z góry. Stąd ta wykrzywiona jak po złamaniu kolana noga. Ale chęci miał dobre.





A na górze, wprawdzie nie na samej, ale już dość wysoko, można było odbyć podróż w czasie.



Tu widać, jak bardzo powyżej London Eye znajdują się wieżowce.

Statua Wolności w bajorku, przepraszam, w Nowym Jorku. Żałowałam, że nie mam dla lalki jakiejś książki do łapki.

Jeszcze lansik na tle Mount Rushmore. Tutaj z kolei przypominają mi się parodiowe sceny z serialu "Barbie. Life in a Dreamhouse", odcinek "Wielki wyścig". Lektura obowiązkowa dla fanów Barbie!




Palma Jumeirah, coś prześlicznego, tylko zdjęcia nie do końca wyszły mi tak, jak trzeba.

Jeszcze jakiś chiński albo japoński zamek, darujcie, ale nie pamiętam nazwy. Tu było ciężko wetkać lalkę do pozowania, znów przydał mi się EM.




Budowli było całe mnóstwo, ale nie na wszystkich miałam ochotę lalkę usadzać. Na koniec trasy byłam wykończona, bo trzeba było się wspiąć na porządną górkę, a ja chodzenie pod górę kocham tak, jak świnia balet. Na szczycie zostałam nagrodzona odpoczynkiem pod prawdziwymi palmami - rosła tam kępa szorstkowców Fortunego, mrozoodpornych palm himalajskich. Tam jednak wena do zdjęć zdechła całkiem.

Zdjęć z różnych sesji lalkowych mam jeszcze trochę w zanadrzu, dziś z racji opadu śniegu dokonałam sequelu Bitwy Na Śniegu z kwietnia, więc spodziewajcie się w najbliższym czasie sporej porcji radości! ;D


środa, 27 lipca 2022

Dziecko przeznaczenia, czyli Kilmeny trafia wreszcie do sadu

 Wspomniałam w poprzednim poście o tym, że jak człowieka ma co spotkać, to spotka, prawda? ;) Moja filozofia zbierania lalek jest z gruntu prosta, lubię mieć ładne i interesujące okazy w kolekcji, nie lubię jednak wywalać kosmicznych kwot na jedną sztukę. Uściśliwszy, stać mnie byłoby na to i owo, ale ponieważ nadal traktuję lalki jak TYLKO lalki, gdybym miała wydać kwoty czterocyfrowe na jeden egzemplarz, wolałabym za to kupić chociażby wypasioną maszynę do szycia lub inny użyteczny sprzęt. Tak więc nie gonię za rozmaitymi okazami na siłę, jeśli coś jest za drogie, to zwyczajnie odpuszczam i poprzestaję na podziwianiu u innych bez zawiści.

Uwielbiam dodawać co jakiś czas do mojej kolekcji, której trzon stanowią standardowych rozmiarów Barbiowate, jakąś ciekawostkę. I tak wpadło mi do koszyczka kilka księżniczek-gigantek z Disney Store, Pocahontas w rozmiarze Supersize, duża Barbie z Endless Hair Kingdom, Moxie Teenz, Jolina Ballerina, Get Real Girl Claire, dwa aniołki z serii Angel Stars, Terror Billy, Luna z serii Kruselings, Tonnerka - żeby nie być gołosłowną. Ciekawostki trafiają też przeze mnie do kolekcji Mamy EM - w ten sposób mogę czasem kupić coś dziwnego i nie redukować sobie miejsca w szafie.

Czegóż tu brakowało? Ano jakiejś panny żywiczanki bjd. Chodziłam dookoła tematu długo, na przemian nakręcając się i rezygnując. Lalki, które były najmilsze memu oku, były również odpowiednio wysoko wyceniane, co powodowało moje zniechęcenie. Co jakiś czas pojawiała się w moim zasięgu jakaś w miarę interesująca oferta, ale z różnych powodów do nabycia nie dochodziło.

Więc w czerwcu prawie się poddałam, stwierdziłam, że najwyraźniej to nie dla mnie i w ogóle. Nie to nie, z koniem się kopać nie będę, mam co robić w życiu...

Po czym po krótkim czasie od owych postanowień coś mnie pokorciło i sprawdziłam oferty na olx.

Po czym zobaczyłam JĄ.

Po czym doznałam olśnienia, że to jest to!

Po czym odbyła się bardzo krótka narada z Eleganckim Mężczyzną i przyklepanie decyzji.

Po czym dobiłam targu ze sprzedawcą.

Po czym dokonała się cała wyprawa po lalkę, żeby bezpiecznie przywieźć ją do domu.

Jadąc na miejsce już wiedziałam, że nazwę ją Kilmeny. Jak z książki. Imię się do mnie przyplątało i tak zostało. Wiedziałam, że lalka nie jest ideałem, zdążyła już w toku użytkowania odbarwić się - ale równomiernie i nie przeszkadzało mi to. I tak nie miałam zamiaru trzymać ją na wieki w ciemnościach, więc powiedzmy, że mam ten temat już z głowy. Kupując używkę, człowiek nastawia się na mniej, a przy nówce trzęsłabym się pewnie, że olaboga! zaraz mi się odbarwi, bo potrzymałam o godzinę dłużej na słońcu, niż ustawa przewiduje.

Co dostałam? Uroczą lalkę o zupełnie sprawnym ciałku, gumki trzymają porządnie, mam stopy i dłonie na zmianę i wiele radości. Zdążyłam już uszyć jej nowego wiga ze sztucznego futerka, bo ten na zdjęciach jest jakości takiej se, zamówiłam jej też oczy i mam nadzieję, że będą dobre. Strój i buty się robią, na razie paraduje w spódnicy, którą szyłam dla Mini Me, a która to spódnica okazała się być świetną sukienką. 

Zrobiłam jej też szybką sesję zdjęciową jeszcze w starym ymydżu, aktualnie ma domalowane złote piegi, malowaniu poddałam też paznokcie u rąk i nóg. Jeszcze pokombinuję z dalszym malunkiem na ciele. ;)

Na zdjęciach odcień skóry wypada bardzo różnie, w zależności od tła, oświetlenia itp. Kilmeny wygląda czasem trochę jak z innego świata. W sumie lalki to taka trochę bajka, nieprawdaż?









Tu dogląda warzywnika:





Wspinanie się na drzewa to obowiązkowy punkt programu.

















 

Po raz kolejny muszę ponarzekać: o wiele bardziej wolę ustawiać do zdjęć Barbie niż te wielkie lale... Z tego też tytułu dużych lalek za bardzo nie planuję zbierać, a przechowywanie takich sztuk to dodatkowe wyzwanie. Ale spełniłam swoje wielkie chciejstwo, i to w momencie, gdy prawie się poddałam.

Prawie, bo gdybym poddała się całkowicie, nie sprawdzałabym ofert, nieprawdaż? ;)

Zobacz także:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...