środa, 23 marca 2022

Katniss wieczorową porą

 Z pewnym onieśmieleniem i niejakim zażenowaniem konstatuję fakt, iż szumnie przeze mnie obwieszczony czas rękodzielnictwa nie do końca wypalił. Przynajmniej na razie. Gwoli ścisłości - coś tam mam na tapecie w kwestii lalek, ale idzie to przeraźliwie wolno, niczym krew z nosa - mam przykładowo do wszycia milion pętelek i omijam temat szerokim łukiem, bo mnie mierzi. Dodatkowo wzięłam się ostatnio za szycie wiosennych kurtek dla dzieci, sztuk trzy. Co loguję się do bloggera, to wyłażę z niego bez uczynienia bodaj jednej literki. W ogóle jakiś taki odwyk lalkowy mi się zrobił. Niby są powykładane na biurku i błagają wzrokiem o zainteresowanie, ale robota nie idzie. Więcej uwagi poświęcam hodowanym kiełkom. Że aż 9 marca Mama EM zaskoczyła mnie z partyzanta tekstem: A wiesz, że dzisiaj jest dzień Barbie? Nie wiedziałam...

Także wstyd jak beret. No ale co tu się tłumaczyć? Skoro jużem tu wlazła, to trzeba coś pokazać. Na ten przykład sukienkę na specjalne okazje, jaką dostała jakiś czas temu moja piękna Katniss. Tak. Proszę nie regulować odbiorników. To jest właśnie moja wizja Katniss.

 



Jak to u mnie zwykle bywa, nowe hobby rodzi się pozornie z przypadku. Zaczęłam robić biżuterię, bo chciałam mieć kolczyki z muszli. Zaczęłam rysować i malować po latach przerwy, tym razem bardziej profesjonalnie, ponieważ przeczytałam na blogu dziewiarskim o kredkach Mondeluz i zapragnęłam też je mieć. Zaczęłam zbierać lalki w wieku czterdziestu lat, ponieważ przeczytałam gdzieś w internetach, że istnieje Barbie Katniss, a ja akurat jestem przeogromną fanką Igrzysk Śmierci. 

A że ceny rzeczonej Barbie są dla mnie nieakceptowalne (tyle to mogę zapłacić ostatecznie za coś większych gabarytów), wpadłam na przegenialny pomysł - znajdę jakąś Barbie w tym typie urody i ją sobie ładnie ustroję, a co! Wiedziałam już wcześniej o istnieniu Barbie made to move, rozpatrywałam je w kategorii potencjalnych modelek do rysowania, poszukałam trochę na allegro i kupiłam sobie koszykarkę mtm. Ciemnowłosa, o szarych oczach i śniadej cerze, właściwie względem książki tylko wzrost się nie zgadzał, bo prawdziwa Katniss była kurduplem. No ale to detale, wersja filmowa bohaterki też nie do końca odpowiada książce, a jest cudowna. Tak więc powitałam na pokładzie moją pierwszą Barbie kupioną w dorosłym życiu.

Spoiler - stroju z igrzysk w pierwszej części nie uszyłam. Oficjalną wymówką jest brak odpowiednich butów.

 

Za to uszyłam suknię inspirowaną płonącą kreacją z filmu. Efekt ognia na warstwach organzy jest jeszcze bardziej widoczny na zdjęciach niż na żywo.

W sesji zdjęciowej wziął udział przystojny mężczyzna, wprawdzie nieco odgłowiony i wzrostu pośledniego, ale męskości nie sposób mu odmówić. Krakowianka jedna miała chłopca z... no nieważne. Kolorystycznie się dobrali, a pan był nawet uprzejmy wypożyczyć do sesji swój brokatowy klosz.




















 

Jeśli po obejrzeniu zdjęć macie wrażenie, że tło jest dziwnie znajome, to macie rację. Po sfotografowaniu mojej homemade holidayki Ginger uznałam, że tak dobra dekoracja nie może się zmarnować i tak oto moja Katniss doczekała się W KOŃCU zdjęć.

4 komentarze:

  1. Organza sprawdziła się doskonale, efekt ognia jest. :)
    A za Katniss się rozglądaj, trafiają się czasem okazje. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mówię "nie", jak się trafi okazja to może, może... :)

      Usuń
  2. I bardzo dobry pomysł- z samodzielnym "zorganizowaniem sobie" gwiazdy zbiorów! Urocza jest!

    OdpowiedzUsuń

Moje serce ucieszy się każdym dobrym słowem. :)

Zobacz także:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...